Polskie dokonania archeologiczne w Afryce Północnej, głównie za sprawą Kazimierza Michałowskiego, wiążą się przede wszystkim z Egiptem i Sudanem. Od ponad pięćdziesięciu lat kolejne pokolenia badaczy skutecznie kontynuują jego dzieło, coraz bardziej poszerzając zakres podejmowanej problematyki.
Jednym z polskich badaczy, który znacznie przyczynił się do rozwoju polskich badań w Afryce, był Lech Krzyżaniak. Poświęciwszy swe życie zawodowe archeologii Egiptu, a zwłaszcza Sudanu, zapoczątkował tym samym poznańską szkołę badań prahistorii doliny Nilu. Na początku lat 80. XX wieku Krzyżaniak na chwilę odwrócił jednak wzrok od Sudanu, kierując go na zachód. Zwabiła go Sahara. Dwukrotnie wybrał się do Algierii, gdzie zetknął się z pradziejowym malarstwem naskalnym. Kto wie, jak potoczyłyby się jego zawodowe losy, gdyby przez kolejne lata dane mu było kontynuować prace w samym sercu największej pustyni świata. Tego się już jednak nigdy nie dowiemy.
Spis treści
NIEOCZEKIWANY APEL Z ALGIERII
Lata 70. ubiegłego wieku były dla Krzyżaniaka pasmem kolejnych wyzwań. W 1972 roku rozpoczął badania w sudańskim Kadero, które miał kontynuować aż do swojej śmierci w 2004 roku. Zaangażował się również we współpracę z niemiecką ekspedycją do Minszat Abu Omar w Delcie Nilu, pod kierunkiem Dietricha Wildunga, dołączając do niej w 1978 roku. Kiedy więc w 1977 roku Biuro Parku Narodowego Tassili (OPNT) zgłosiło zapotrzebowanie na współpracę w zakresie inwentaryzacji i badań sztuki naskalnej, a w jakiś czas potem rządy PRL oraz Algierskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej podpisały stosowne umowy o współpracy naukowo-kulturalnej, Krzyżaniak był już zaangażowany w niemałą liczbę projektów. Muzeum Archeologiczne w Poznaniu, w osobie Krzyżaniaka, zgłosiło jednak gotowość do działań. Otwierał się zupełnie nowy kierunek dla badaczy z Polski — Sahara Centralna.
Pierwszy sezon prac odbył się na przełomie listopada i grudnia 1980 roku. Ekspedycją kierował dyrektor OPNT Sid-Achmed Kerzabi. Misja miała charakter rekonesansu i nie trwała długo, bo zaledwie dwa tygodnie. Był to jednak wystarczający czas, aby wyrobić sobie zdanie o warunkach pracy i potrzebach, jakie wiązałyby się z prowadzeniem regularnych badań. Krzyżaniak mógł też pobieżnie zapoznać się z przedmiotem przyszłych studiów, czyli malowidłami naskalnymi, których ekspedycja napotkała na swej trasie bardzo wiele. Pokonali w sumie około 200 km, robiąc pętlę pomiędzy wioskami położonymi na północny zachód od Dżanat — głównego węzła komunikacyjnego u południowych podnóży Tassili.
Jako prahistoryk, Krzyżaniak starał się zwracać uwagę również na inne pozostałości archeologiczne, nie tylko na malowidła. Misja zarejestrowała liczne ślady obozowisk, niektóre w bezpośrednim sąsiedztwie sztuki naskalnej. Natrafiono także na pochówki oraz koncentracje narzędzi kamiennych. Rekonesans, choć krótki, okazał się więc bardzo udany, podobnie jak kooperacja polsko-algierska. Opracowano plan przyszłych działań i uzgodniono szczegóły. Krzyżaniak mógł zaś wracać do kraju, by przygotować ekspedycję, w skład której miały wejść jeszcze dwie inne osoby. Tassili czekało cierpliwie.
WIELKIE ODKRYCIA I WIELU ODKRYWCÓW
Trudno się dziwić, że Krzyżaniak zdecydował się na wyjazd do Algierii. Zobaczyć Tassili to w końcu marzenie większości badaczy prahistorii Sahary. Już sam krajobraz „skalnych miast” wywołuje piorunujące wrażenie, a to tylko przedsmak tysięcy malowideł i rytów naskalnych, ukrytych w labiryncie wąwozów i dolin. Dzięki dostępnym lekturom na temat sztuki Tassili, wyobraźnia polskiego archeologa musiała być mocno rozpalona.
Choć powszechnie za odkrywcę „fresków” Tassili uznaje się Henri’ego Lothe’a, to rzeczywiste odkrycie sztuki naskalnej przypisywać należy francuskim wojskowym, patrolującym ten region od 1902 roku, kiedy to Francji udało się zwyciężyć Tuaregów i objąć kontrolę nad ich terytorium.
W ten sposób do lat 30. XX w. oficerowie, tacy jak: kpt. Cortier, por. Gardel, czy por. Brenans, mogli dopisać do swych osiągnięć wojskowych istotne zasługi dla archeologii. Znaleziono wówczas wiele stanowisk ze sztuką saharyjską, a dla ludzi pokroju Brenansa, poszukiwania nieznanych dotąd malowideł stały się prawdziwą pasją. To właśnie on, jeszcze w latach 30., pokazał je Lothe’owi, zaszczepiając w nim fascynację sztuką naskalną, która nigdy już nie miała wygasnąć.
Druga wojna światowa, co oczywiste, przerwała przygotowania do badań i rozwiała wszelkie nadzieje z nimi związane. Dopiero w latach 50. temat Tassili powrócił, by już na dobre zagościć w świecie akademickim. Zanim jednak Lothe zorganizował pierwszą ze swych ekspedycji, w 1955 roku opublikowana została pierwsza monografia o malowidłach Tassili, pióra Yolande Tschudi. Szwajcarska etnolożka przedstawiała w niej wyniki swych prac z lat 1950 – 1951, czego Lothe najwyraźniej nie zauważył (bądź nie chciał zauważyć), gdyż nie wspomniał o niej ani słowem w wydanej trzy lata później, przełomowej książce pt. „À la découverte des fresques du Tassili”. Pozycja ta przyćmiła wszystko inne, wynosząc Lothe’a na pozycję pioniera i lidera saharyjskich badań. Dopiero przyszłość miała obnażyć wiele z jego naukowych „grzechów” i uznać istotny wkład w badania również innych osób (o historii badań w tej części świata zob. Keenan 2005).
Od czasów Lothe’a i jego, trwających nawet 16 miesięcy, ekspedycji zmieniło się wiele. Choćby sposoby dokumentacji sztuki naskalnej, które przeszły długą drogę od wykonywanych przez jego zespół kopii przy użyciu pędzla i farb, do tworzonych współcześnie trójwymiarowych modeli, co uznać już można za standard w metodyce prac terenowych. Kiedy w 1981 roku Krzyżaniak przygotowywał się do drugiej wizyty w Parku Narodowym Tassili, archeologia znajdowała się jednak gdzieś po środku tej drogi. Wyposażony przede wszystkim w aparat fotograficzny (być może typu Zenza Bronica SQ, którego używał później w Egipcie, choć to jedynie przypuszczenie) oraz podstawowy sprzęt archeologiczny, wyruszał więc po niezwykłą przygodę i w ślady uznanych nazwisk.
DRUGA I OSTATNIA POLSKA EKSPEDYCJA NAUKOWA W REJON TASSILI N’AJJER
Druga ekspedycja do Tassili odbyła się na bardziej partnerskich zasadach niż pierwsza, zorganizowana w całości przez stronę algierską. Tym razem każda sekcja misji miała swojego kierownika: polska Krzyżaniaka, a algierska Kerzabi’ego. Po stronie polskiej zespół poszerzony został o dwie osoby, a mianowicie Andrzeja Prinke oraz Jerzego Nowakowskiego. Celem misji była szczegółowa inwentaryzacja pozostałości archeologicznych, w tym malowideł, w bardzo znanym rejonie — Sefar.
Nie była to lekka wyprawa. Sefar, położony około 50 km na północny wschód od Dżanat, nie należy bowiem do miejsc łatwo dostępnych. Aby tam dotrzeć, wykorzystano wielbłądy, które solidnie objuczone, niosły sprzęt i prowiant potrzebny na kilka tygodni. Dzięki temu jednak można było pokonywać przeszkody, których nie dałoby się wyminąć samochodami. Spano w namiotach lub pod gołym niebem. Zawsze przy ognisku, nad którym czuwali z reguły tuarescy przewodnicy. Obozowano bezpośrednio przy studiowanych stanowiskach i bez wątpienia taki, intymny wręcz, kontakt z przedmiotem badań musiał wywoływać niemałe emocje.
Pracy było dużo, gdyż ekspedycja nie tylko inwentaryzowała zespoły malowideł, ale również rozpoznawała bezpośredni kontekst archeologiczny wokół nich. Oznaczało to badania powierzchniowe i rejestrowanie zabytków ruchomych i struktur, zwłaszcza tych prahistorycznych. Zadanie było dodatkowo utrudnione przez brak odpowiednich map. Jedyne czym dysponowano był wycinek zdjęcia lotniczego, którego skalę trzeba było dopiero ustalić. Po rozpoznaniu w terenie charakterystycznych elementów, widocznych też na zdjęciu, można było dokonać pomiarów i odpowiednich przeliczeń. Dzięki uzyskanej w ten sposób skali wykreślono siatkę współrzędnych, dzielącą badany obszar na kwadraty o boku 800 m. Trzeba też dodać, że ze względu na charakter wyprawy (tj. podróżowanie wielbłądami) nie można było zabrać wielu sprzętów, które ułatwiłyby pracę w terenie, jak choćby teodolitu.
W toku wyprawy zainwentaryzowano co najmniej 35 zespołów sztuki naskalnej oraz 19 innych stanowisk archeologicznych. W wypadku tych pierwszych zajmowano się przede wszystkim tradycją zwaną zwykle „Stylem Okrągłych Głów”. Przypisuje się ją łowcom-zbieraczom i uważa za najstarszy horyzont „malarski” w tej części świata. Zarówno dla malowideł, jak i innych śladów archeologicznych, stworzono specjalne karty, na których zapisywane były rozmaite informacje. Dokumentacja uzupełniana była o fotografie i rysunki. Owszem, wiele z przebadanych wówczas paneli z malowidłami było już znanych od dłuższego czasu, niemniej uwaga, jaką poświęcono ich archeologicznemu kontekstowi, była czymś nowym i godnym pochwały.
Jak się wydaje, Krzyżaniak wracał z Algierii usatysfakcjonowany i pełen planów na przyszłość. Dotychczasowe założenia były w pełni realizowane, a współpraca ze stroną algierską dobra. Kontynuacja badań zapowiadana była we wszystkich raportach z badań w 1981 roku. Mało tego, prace inwentaryzacyjne, jakie przeprowadzono, miały być jedynie wstępem do bardziej zaawansowanych badań w zakresie prahistorii Sahary. Niestety, tak jak nieoczekiwanie się zaczęły, tak szybko badania te musiały się zakończyć. Zmieniający się klimat polityczny, wysoce niestabilny, zarówno w Algierii, jak i Polsce, wpłynął na to, że współpraca między oboma krajami uległa przerwaniu. Kiedy Krzyżaniak kończył misję w Tassili, w Polsce ogłaszano właśnie stan wojenny. Niezwykle obiecujący projekt polskich badań na Saharze Centralnej pozostał więc jedynie epizodem, choć bez wątpienia brzemiennym w skutki.
OKRĄGŁE GŁOWY I WIELCY BOGOWIE
Misja Krzyżaniaka pracowała w wyjątkowym miejscu. Już same nazwy stanowisk, takie jak „Kotlina Totemów” czy „Pasaż Antylop”, mocno działają na wyobraźnię. Wśród badanych miejsc znalazło się w dodatku jedno z najbardziej rozpoznawalnych stanowisk w całym Tassili – „Kotlina Wielkiego Boga”. Główną atrakcją tego miejsca jest potężny panel, usytuowany na ścianach płytkiego schroniska skalnego (z fr. abri), zawierający gąszcz postaci antropomorficznych i zwierzęcych. To jeden z najwspanialszych reliktów dawno nieistniejącej kultury łowców i zbieraczy, którzy zamieszkiwali te obszary co najmniej 6000 lat p.n.e. Część badaczy uważa, że właśnie wtedy zaczęły powstawać owe unikatowe malowidła, z których najbardziej „klasyczne”, to te posiadające ciemnoczerwoną linię konturu i białe (wpadające w żółć) wypełnienie. Według innych naukowców powstawały one jednak znacznie wcześniej, a początki tej stylistyki należy ich zdaniem umiejscowić na przełomie plejstocenu i holocenu. Owa batalia naukowa pomiędzy zwolennikami krótkiej i długiej chronologii trwa zatem w najlepsze (Soukopova 2012).
Nie zmienia to jednak faktu, że Okres Okrągłych Głów (ang. Roundhead Period), to dla tej części Sahary czas przełomowy. Swą nazwę zawdzięcza temu, że głowy większości antropomorfów są rzeczywiście okrągłe i do tego często pozbawione jakichkolwiek szczegółów. Czasem zaś obserwujemy na nich elementy, których znaczenie jest bardzo trudno odgadnąć. Niektóre postacie mają wręcz nieziemski wygląd, co skłoniło Lhote’a do nazwania ich „Marsjanami”. Nie trzeba było długo czekać, by wykorzystał to Erich Von Däniken, przedstawiając w swej książce „Rydwany bogów” koncepcję o starożytnych kontaktach z przybyszami z kosmosu.
Wróćmy jednak na Ziemię. Malowidła okrągłogłowych postaci są niezwykle żywe. Ukazane w rozmaitych pozach, stanowią z reguły część większej kompozycyjnej całości. Szczególne wrażenie robią sceny „wielkich bogów”, takie jak ta badana przez Krzyżaniaka. Postać interpretowana jako bóstwo (a może czarownik? Szaman?) znajduje się z reguły w centrum sceny. Otaczają ją mniejsze figury, które często ukazane są w geście przypominającym adorację i oddawanie czci. W tym wszystkim jest jeszcze miejsce dla zwierząt, zwłaszcza antylop, a także motywów, których enigmatyczna forma generuje niekiedy skrajne interpretacje. Postacie nazywane bogami należą jednak do rzadkich. Zdecydowana większość antropomorfów to wyobrażenia o mniejszych rozmiarach i innej budowie ciała; a zapewne także innej roli w niesamowitej ikonografii pradziejowych łowców-zbieraczy.
Choć Sahara jest domem dla dziesiątek tysięcy malowideł i rytów, to Styl Okrągłych Głów ma wśród nich pozycję szczególną. Wiele lat badań przyczyniło się do poszerzenia stanu naszej wiedzy, ale wciąż więcej jest jeszcze do zrobienia. Co gorsza, malowidła saharyjskie z dekady na dekadę coraz mocniej zanikają, z rozmaitych przyczyn. Badania i konserwacja nigdy nie były więc bardziej potrzebne niż właśnie teraz.
EPILOG
Z pewnością można żałować, że projekt Krzyżaniaka nie rozwinął się w regularną wieloletnią inicjatywę. Istniałaby wówczas szansa na budowanie polskiej szkoły archeologii Sahary Centralnej. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To powiedzenie jest tutaj szczególnie zasadne, gdyż od 1982 roku Krzyżaniak skupił się już wyłącznie na badaniach egipsko-sudańskich, inwestując swą energię w niezwykle owocne projekty. Jedną z najlepszych decyzji było dołączenie do zespołu badającego Oazę Dachla w Egipcie i wykorzystanie swojego algierskiego doświadczenia w badaniach sztuki naskalnej (o czym już pisałem w AŻ 3/2017). Krzyżaniak prowadził tę misję przez niemal dwadzieścia lat, a potem znalazła ona kontynuatorów. A Tassili? Cóż, Sahara jest cierpliwa. I przyjdzie być może taki dzień, że polscy badacze powrócą jeszcze do Algierii, aby dokończyć to, co zapoczątkował poznański zespół u progu lat 80. ubiegłego wieku.
Zachęcam do odwiedzenia wystawy stałej „Sztuka naskalna Afryki Północnej” w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu.
Jest to pełny artykuł „W Kotlinie Wielkiego Boga. O poznańskiej wyprawie w głąb algierskiej Sahary” opublikowany w numerze Archeologia Żywa 2 (72) 2019. Zachęcamy do okazania wsparcia i zakupu naszego czasopisma!
Archeolog specjalizujący się w badaniach sztuki naskalnej Egiptu i Sudanu. Kierownik badań nad petroglifami w Oazie Dachla (Egipt). Pracownik Muzeum Archeologicznego w Poznaniu. Obecnie realizuje staż podoktorski w Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW oraz Institut français d'archéologie orientale w Kairze